Więc nadszedł ten czas. Waga
pokazała 68 kilo, co przy moim nikczemnym wzroście 1 metr i 58 (słownie
pięćdziesiąt osiem) cm, oznacza, że mam problem. I to gruby problem. Dosłownie.
Lustereczko powiedz przecie…
Khem… Wystarczy zajrzeć do szafy.
Szafa prawdę Ci powie. Okrutną prawdę. Nie mam co na siebie włożyć.
Odwieczny problem wszystkich
kobiet. Muszę zainwestować w siebie. Nie… Nie w nową garderobę. We własne
zdrowie.
I jakkolwiek zabrzmiałoby to górnolotnie, dietetyk przechodzi na
dietę.
Czas start!
Założenia:
- waga końcowa 50kg +/- 2kg – do
utrzymania na wieki wieków, amen
- 5 posiłków jadalnych dla całej
rodziny, w tym nastolatki pędzonej na słodyczach i nabiale (nie pytajcie
dlaczego), oraz alergicznych maluchów – nie będę stać cały dzień przy garach,
żeby wyprodukować menu a la carte – o, co to, to nie! Uwielbiam kuchenne czary,
ale mam na głowie cały dom, więc muszę limitować sobie przyjemności ;p
- dieta baaardzoooo roślinna –
kłaniają się alergie i osobiste przekonania. Niestety tylko osobiste.
Zdecydowanie nie mam misjonarskiego zacięcia.
- wreszcie zrobię jadłospis
dekadowy, zamiast akcji – sprzątamy półki w lodówce.
- więcej ruchu? Jak tylko
wymyślę, co mogę robić nie nadwyrężając kręgosłupa szyjnego – to dam znać.
- mniej kawy, mniej kawy z
mlekiem, bez kawy z mlekiem zwierzęcym
- dużo, duuużoooo wody - człowiek
nie wielbłąd i napić się musi – ale wody – to podstawa, potem powiem
dlaczego
Zadania na dziś:
- ułożyć plan posiłków
No, to do dzieła! Kobiety do
diety!
( i faceci też – żeby nie było ;p )